sobota, 17 sierpnia 2013

Rozdział 28

~Mellodie POV~
Mój słodki sen o różowych jednorożcach przerwało walenie do drzwi. Zaklęłam pod nosem zastanawiając się, co za idiota mnie budzi. Otworzyłam oczy i podniosłam się na łokciach. Plecy bolały mnie niemiłosiernie. No, na przyszłość będę wiedziała, żeby nie spać w salonie... Dobra, wszyscy wiemy, że i tak będę tam spała. Nie ważne. Pukanie do drzwi rozległo się ponownie, a ja spojrzałam na zegarek. Szósta dwadzieścia?! Kogo tak powaliło na łeb?! Postanowiłam olać moich mało miłych gości i z powrotem opadłam na kanapę. Przekręciłam się na prawy bok i już prawie zasnęłam, kiedy z amoku wyrwały mnie znajome, podniesione głosy. Po chwili zostałam wytrząśnięta na wszystkie strony i doszczętnie rozbudzona. Kiedy uspokoiłam kręcenie się głowy, zobaczyłam przed sobą kłócących się Nialla i Louisa, którzy z rozmachem gestykulowali i robili głupie miny. Patrzyłam na nich i próbowałam cokolwiek wyłapać z ich rozmowy, ale okazało się to niemożliwe.
-Ej, chłopaki... - zaczęłam cichym, schrypniętym głosem.
Odchrząknęłam.
-Ej, chłopaki, obudzicie Martynę. -powiedziałam już normalnym głosem.
Ci dalej się kłócili. No to na cholerę mnie budzili?
-Idioci! - wrzasnęłam.
Chłopacy przestali się kłócić i spojrzeli na mnie.
-Bo ten niedorobek... - zaczął Louis wskazując palcem na blondyna.
-Sam jesteś niedorobiony! - wrzasnął Niall i oboje z powrotem zaczęli się kłócić.
Podczas, gdy ja przyglądałam się ich jakże inteligentnej wymianie zdań na temat życia intymnego ich rodziców, Martyna zdążyła obudzić się, zdrowo przeklnąć tą dwójkę idiotów, odkleić cukierki z włosów i pójść do siebie, dospać. Kiedy w końcu nie wytrzymałam, zaczęłam na nich wrzeszczeć, żeby się uspokoili i mi powiedzieli, dlaczego budzą mnie tak wcześnie, na dodatek wchodząc bez zaproszenia. Lekko przestraszeni moim nagłym wybuchem, opadli na kanapę, robiąc naburmuszone miny. Wyglądali jak pięciolatki, którym ktoś zabrał lizaka.
-O co chodzi? - spytałam wnerwiona całą sprawą, choć nie wiedziałam o co chodzi.
-Ten idi... - zaczął Lou, ale nie dokończył słowa, bo przerwałam mu mrożącym spojrzeniem. - to znaczy Niall, ukradł mi lizaka.
-Nic ci nie ukradłem! - zaprzeczył Niall, tupiąc nogą w parkiet.
-Kłócicie się o lizaka? Serio? Budzicie mnie przed siódmą, bo kłócicie się o debilną landrynkę na patyku? - spytałam ich, nie dowierzając, że istnieje taka głupota.
-To nie był zwykły lizak! - oburzył się marchewkowy potwór.
-No to opowiedz mi, ymmm.... Opowiedz mi historię tego lizaka, Louis.- wzdychnęłam ciężko.
-Wczoraj mieliśmy wieczorem podpisywanie płyt w galerii, ymmm... Nie pamiętam jakiej. Już przy samym końcu podeszła do mnie, taka pięcioletnia, przesłodka dziewczynka. Podpisałem jej płytę, a ta mi dała jeszcze tego lizaka. Był taki duży, w kształcie serca, a przez środek był przeciągnięty biały lukier i to wyglądało, jakby ten lukier spajał obie części tego serca. Powiedziała, że wiem o zerwaniu moim i El i życzy mi, żebym znalazł kogoś, kto spoi moje złamane serce, jak ten lukier w lizaku i se poszła. To było przeurocze, więc nie zjadłem tego lizaka, tylko wcisnąłem go do doniczki w kuchni. Rano schodzę, lizak jest. Potem wszyscy poszli do pokoi i tylko Niall został w kuchni, oferując, że posprząta. Jak wróciłem, blondyna nie było, a lizaka też brak. Wszyscy znamy jego zamiłowanie do słodyczy, więc to po prostu pewne, że mi go ukradł, a nie chce się przyznać. - Louis zakończył swój monolog, podrzucając ręce w geście bez aprobaty i oparł się na kanapie, robiąc obrażoną minę.
-Nic ci do cholery nie ukradłem. - syknął Niall, patrząc zabójczym wzrokiem na Louisa. - Posłuchaj. Posprzątałem w tej kuchni i zwyczajnie wyszedłem, idąc do siebie, żeby się przebrać. Gdybym chciał jakiegoś pieprzonego lizaka, to bym poszedł do sklepu, a nie wyciągał z doniczki w kuchni! - Niall zaczął podnosić głos, więc go szybko uspokoiłam, ruchem dłoni.
-Lou, idź do domu i sprawdź, czy ten lizak zwyczajnie nie leży gdzieś obok, może spadł za tą doniczkę, czy pod parapet. Uspokój się i zastanów, czy może go gdzieś nie przekładałeś. Ni, ty zostań tu jeszcze przez chwilę. - stwierdziłam załamanym głosem. Już wiem o co tu chodzi.
Szatyn, posłał mi mordercze spojrzenie i wyszedł z mieszkania. Niall siedział na kanapie, uchichrany i zadowolony z siebie jak nigdy.
-Schowałeś mu tego lizaka, prawda?
Blondyn spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem. Na prawdę nie wiedział, że tak łatwo go przejrzeć?

~Niall POV~
-Schowałeś mu tego lizaka, prawda? - spytała mnie Mell karcącym tonem.
Zdziwiony spojrzałem na nią. Jak ona mnie łatwo rozgryzła... Ale jak? Przecież nie dałem żadnej wskazówki. Nic. Zero! Jak to możliwe, że ona zna mnie lepiej ode mnie? Jakim cudem jest w stanie odgadnąć każdą moją myśl, bez mojego najmniejszego słowa. Ona jest mi, aż tak pisana, czy ja jestem aż tak przewidywalny? Skłam.
-Pod lodówkę... - mruknąłem.
Co?! Ja wcale nie chciałem tego powiedzieć! Miałem powiedzieć, że na prawdę nie mam nic z tym wspólnego. Spokojnie, z tego jeszcze da się wybrnąć, Horan.
-Po co? - spytała przeszywając mnie spojrzeniem
Powiedz, że nic nie zrobiłeś, powiedz, że nic nie zrobiłeś. Kłam, Horan.
-Chciałem, żebyś usłyszała o tej dziewczynce. Byłem pewny, że tu przylezie, oskarżając mnie o zjedzenie go. A tak byś o niej nie wiedziała. - moje usta mnie zdradzają!
Czemu nie mam nad sobą kontroli?! Niech cię pierun trzaśnie, Mell. Zbyt mocno na mnie działasz.
-Niall. - wzdychnęła, przymykając powieki. - Idź i oddaj mu tego lizaka. - stwierdziła głosem nie znoszącym sprzeciwu.
Byłem już przy drzwiach, kiedy jej drobne paluszki, oplotły moje ramię. Spojrzałem się w jej stronę.
-Mogę pozbierać części, ale nigdy nie będę potrafiła ich skleić. - spuściła wzrok i weszła w głąb mieszkania, zamykając przede mną drzwi.
Co to mogło oznaczać?

~Oczętami Mell~
Niech was cholera weźmie i to całe pierdolone One Direction! Po prostu. Grrrr... Czy w całej piątce, tylko Liam jest normalny? Z wściekłością odklejałam cukierki od kanapy i wywalałam je z papierkami do kosza. Kiedy wszystko wyglądało w miarę czysto, zebrałam się na górę i wlazłam pod prysznic. Siedziałam tam z dwie godziny, myśląc nad swoim życiem. Wrócił Sebastian, powtarzając koszmar moje życia. Niedługo rozpoczyna się rok szkolny. Będę miała na głowie egzaminy, które muszę zdać jak najlepiej. Przecież to ostatni rok. Chce zdobyć dobra pracę i wreszcie uwolnić się do końca od rodziców. I pomimo, że prawie ich nie widzę, to i tak jestem od nich w uzależniona finansowo, co mnie dobija. A jakby tego było mało... Zakochałam się. Zakochałam się w trójce chłopaków. I nie kocham ich równo. I pewnie sobie myślicie, że powinnam być z tym, którego kocham najmocniej. Ale to kłamstwo. Bo zranię go. Wiem, że zraniłabym tego uroczego blondaska, darząc go miłością. Bo nie potrafię pokochać do końca. Nie umiem radzić sobie z miłością, bo rzadko ją doświadczam. I co z tego, że na drugim miejscu stoi Lou, skoro on nie potrafiłby przyjąć tej miłości? Skoro nie rozumie czym jest troska, tęsknota i zaufanie? Jeśli nie potrafi starać się o lepsze jutro? A Filip jest najlepszym rozwiązaniem. Bo kocham go. Każdy jego szczegół. Od uroku, przez wady, głupotę, po inteligencję. Kocham te jego zadziorne uśmiechy i urywane zdania. Kocham w nim wszystko, co widzę i tego co nie, też. I wierzę, że on też mnie tak kocha. I wiem, że oboje jesteśmy tacy sami. Tak samo spragnieni uczuć. Wychodząc spod prysznica, natychmiast udałam się do garderoby, naciągając na siebie, pierwsze ciuchy, które wpadły mi pod rękę, zważając na to, że jest chłodno. W rezultacie uzyskałam to, więc w sumie nie jest najgorzej. Miałam zamiar wyjść. Po prostu wyjść i krążyć po mieście bez celu. Może bym się zgubiła i już nigdy nie wróciła do dawnego życia... A tak po za tym, to jutro jest ślub, a ja nie mam żadnego prezentu. Wrzuciłam do torebki portfel, telefon i klucze i zeszłam na dół. Chwyciłam za klamkę i mocno pociągnęłam z rozmachem otwierając drzwi. Zdziwiłam się, kiedy zastałam za nimi Filipa, sięgającego palcem do dzwonka. Przechyliłam głowę, przyglądając się jego minie, kiedy mnie zobaczył.
-Cześć skarbie. - powiedział otwierając ramiona.
Natychmiast znalazłam się w ich mocnym uścisku. Czułam się tam bezpieczna, potrzebna i kochana. I wtedy poczułam, jak bardzo go potrzebuję i jak bardzo tęskniłam, kiedy go nie było.
-Tęskniłam. - szepnęłam w jego koszulkę.
Pachniała płynem do płukania, zmieszanym z jego perfumami i nim samym. Powalająca mieszanka, która uzależniła mnie od siebie i powiedziała, że tylko ona będzie moim kojącym zapachem. Że tylko ona będzie w stanie zaspokoić moje zmysły. Chwilę potem odsunęłam głowę od jego torsu i wspinając się na palce, pocałowałam jego usta. Smakowały czekoladą, trochę gorzko i miały tytoniowy posmak. Odkleiłam się od niego, co spotkało się z jego jękiem niezadowolenia.
-Ej, wracaj tu do mnie. - mruknął i z powrotem wpił się w moje usta. 
Poczułam motylki w moim brzuchu, które pulsowały do serca, po czym rozchodziły się po całym ciele. Nasze wargi łączyły się w czułym pocałunku, jakby był to ostatni raz, kiedy jest to nam dane. Kiedy już skończyliśmy, wtuliłam się w jego ciepłe ciało i wsłuchiwałam się w przyśpieszone bicie serca. Odchyliłam głowę, patrząc w jego brązowe tęczówki.
-Myślałam, że zobaczymy się dopiero jutro przed ślubem. - powiedziałam,robiąc krok w tył.
-Wiem, ale tak jakoś zatęskniłem. Po za tym - przechylił głowę w bok - nie mam prezentu.
-Nie przejmuj się, ja właśnie też teraz po niego idę. - zaśmiałam się i całkiem się oddaliłam.
Chwyciłam jego dłoń i zaczęłam iść w stronę bramki. Wtedy pociągnął mnie za rękę, prowadząc w zupełnie inną stronę. Zdezorientowana, podążyłam na ślepo za nim. Kiedy wreszcie udało mi się, spojrzeć na cel podróży, okazało się, że to jego auto. Filip zaśmiał się cicho, patrząc na moją zdezorientowaną minę. W końcu, wcisnął mnie do samochodu i ruszył z podjazdu. Zatrzymywaliśmy się przy różnych sklepach, robiąc mega zestaw ślubny i doskonale się przy tym bawiąc. Na koniec zawieźliśmy to wszystko do niego i poszliśmy na spacer. W mieście zatrzymaliśmy się w jakimś barze, bo przecież trzeba coś zjeść. No to wpadłam... Siedziałam z głową w menu, myśląc jak wybrnąć z tej sytuacji. Niestety, zanim zdążyłam wymyśleć coś sensownego (na pewno nie będę uciekać przez okno w męskiej jak Martyna), podeszła do nas blond włosa kelnerka. Filip zamówił jakieś coś dziwnego i wtedy uwaga zwróciła się na mnie.
-A ty co chcesz, słońce? - spytał mnie Filip, widząc, że zbytnio nie ogarniam, co tutaj robię.
Odchrząknęłam i spojrzałam na kelnerkę.
-Ja tylko czarną herbatę, poproszę. - powiedziałam, mając nadzieję, że Filip nie sprzeciwi się.
-Poczeka pani chwilę. - zatrzymał kelnerkę Fifi, patrząc na mnie przenikliwym spojrzeniem.
-Jadłaś coś dzisiaj? - spytał po polsku, mając nadzieję, że blondyna nas nie zrozumie.
-Pewnie. Przecież nie mogłabym siedzieć cały dzień bez jedzenia. - skłamałam, czując jak wiruje mi w głowie.
-Kłamiesz. - syknął. - Kiedy ostatni raz coś jadłaś? Szczerze. - jego chłodny ton zmroził mnie do szpiku kości. Nie musiał nawet podnosić tonu, żeby mnie zmusić do prawdy.
-Wczoraj rano, ale i tak potem zwróciłam. - przyznałam się, spuszczając głowę.
-Będą jeszcze trzy naleśniki z czekoladą. - poinformował kelnerkę, zmieniając język na angielski, która prawie natychmiast po tym zniknęła nam z oczu.
-Czemu ty nic nie jesz? - spytał się mnie, podtrzymując konwersację po polsku.
-Nie wiem. Próbuję, ale od razu mi nie dobrze i zwyczajnie nie daję rady. - powiedziałam łamiącym się głosem, czując jak po policzku cieknie mi łza.
Filip natychmiast podniósł rękę, ścierając palcem słoną ciecz i uśmiechnął się do mnie pocieszająco. Złapał moją dłoń, wślizgując swoje palce miedzy moje.
-Wszystko wróci do normy. Obiecuję. - zapewnił mnie i posłał mi swój firmowy uśmiech. Taki na specjalne okazje.
Kiedy w końcu mój chłopak wmusił we mnie 1,5 naleśnika i wypiłam swoją herbatę, udaliśmy się w dalszy ciąg wycieczki. Biegaliśmy po zakątkach Londynu śmiejąc się i wygłupiając. Teraz było już po 22, a ja siedziałam na plecach Filipa, który szedł po moście. Z góry widzieliśmy światła miasta, auta poruszające się po drogach i ludzi szybko zmierzających po pracy do domu i tych, którzy wraz ze znajomymi tłoczyli się do pobliskich klubów i pubów. Każdy z nich miał swoje życie, własne marzenia, problemy, smutki i radości. A ja czerpiąc teraz z życia ile dam radę wczepiałam się w plecy mojego wybranka, czując się najszczęśliwszą osobą na ziemi. Czułam, że nikt nie może mi odebrać tych chwil i one na zawsze pozostaną ze mną. Bo mogą mi odebrać wszystko, ale nigdy nie uda im się zabrać moich wspomnień. Ludzie z przejeżdżających aut, rzucali na nas spojrzenia i zaraz z powrotem ginęli w gąszczu ruchu ulicznego. Piesi przechodzili, zwracając na nas uwagę, albo i nie i przechodzili dalej. Codziennie na ulicach spotykam tysiące osób. Tych młodych i tych starszych. Tych zdrowych i chorych. Pełnych sił i tych już wymęczonych. Skaczących z nogi na nogę i tych na wózkach inwalidzkich. Szczęśliwych i smutnych. W grupie i samotnych. A tak na prawdę, kiedy minę ich nawet ze sto razy, nie zapamiętam ich. Bo oni nic nie wnieśli do mojego życia. Byli tylko kolejną jednostką na Ziemi i w pamięci zostaną nam tylko te twarze, które dały nam cokolwiek do zapamiętania, które dały nam wspomnienia i część swojej historii. Bo tak na prawdę, kiedy w końcu przyjdzie koniec, nie będziemy mogli mieć przy sobie pieniędzy, drogich ciuchów, mieszkania, play station, ani nic z tych rzeczy. Zostaną nam tylko nasze czyny i myśli. Moje przemyślenia, przewał mój chłopak, stawiając mnie na ziemi i przyciskając do barierki. Poczułam jak mocno dociska swoje usta do moich i zachłannie je całuje. Szybko oddałam pieszczotę.
Wróciliśmy do mnie i opadliśmy na kanapę. Była godzina 24 i mocno postanowiłam, że Filip nie będzie wracał sam o tej porze, a nie mogę mu pożyczyć auta, bo rano będę go potrzebowała. Mimo jego zapewnień, że nic mu się nie stanie nakazałam mu zostać u mnie i koniec kropka.Kilka minut przed pierwszą, weszliśmy na górę. Dałam Filipowi koszulkę mojego kuzyna i sama przebrałam się w piżamę. Położyliśmy się i po kilku minutach spaliśmy wtuleni w siebie.

-----------------------------------------
Pa dum tsss! Jest 28, który znowu dzieliłam na dwie części. Jak mówiłam, postaram się dodać 29 przed rokiem szkolnym, ale nie obiecuję. Pytanie:
  • Czy Niall oddał lizaka Louisowi?
Nie musicie mi mówić jakie to pytanie twórcze i inteligentne. Serio, jestem tego ciekawa. Ale jeśli ktoś by jeszcze chciał się mnie o coś zapytać, to macie mojego aska . No i to chyba już. Do napisania, miśki.

wtorek, 13 sierpnia 2013

Rozdział 27

~Oczami Mell~
Obudziłam się, czując jak mój brzuch domaga się jedzenia. Oooo, a to nowość. Uchyliłam powieki, orientując się, że leżę w poprzek łóżka, wciąż mając związane włosy i to w dodatku w pokoju... Kogo to pokój? Uniosłam się, na łokciach i rozejrzałam po pomieszczeniu. Jestem w pokoju Nialla? Tylko co ja tu... Ach, no tak! Zasnęłam mu na tym rowerze, jejku, biedak musiał się pewnie wracać po ten drugi na piechotę. A potem jeszcze mnie tu zanosić.
Zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu moich rzeczy. Znalazłam je na półce po drugiej stronie pokoju. Powinnam kupić Niallowi kwiaty za ściągnięcie mi spodni, bo rano nie wyglądałabym za dobrze, gdyby tego nie zrobił. Szybko wciągnęłam je z powrotem i zaczęłam grzebać w torebce. Szybko wydostałam stamtąd telefon i sprawdziłam godzinę. Dopiero po dziewiątej, a on już nie śpi? Jakim prawem? Chwyciłam resztę swoich bzdetów i starając się nie robić hałasów, aby nie zbudzić innych (bo oni pewnie jeszcze śpią), zbiegłam na dół. W kuchni rządził Niall, biegając po całości pomieszczenia i próbując tańczyć do piosenki z radia. Wyglądało to przezabawnie, więc nie mogąc się powstrzymać, wydałam z siebie cichy chichot. Jak na zawołanie, blondyn okręcił się na pięcie, kręcąc przy tym dziwnie biodrami. Zaczęłam się histerycznie śmiać, a on widząc mnie zrobił mega dziwną minę i spalił buraka. Nie mogłam już wytrzymać i leżałam na podłodze, zwijając się ze śmiechu.
-Cieszę się, że panią rozbawiłem, panno Sparks. - powiedział, udając poważnego i pomógł mi wstać z podłogi.
-Wybacz. Chciałam się powstrzymać, ale nie dałam rady, panie Horan.
Farbowany kazał mi usiąść i zaraz po tym podał mi urocze kanapki w kształcie sów i do tego truskawkowe mleko z piankami. 

-Ojej, Ni, jakie fajne. - pisnęłam z uśmiechem na twarzy.
Jego twarz nabrała dumny wyraz. Uśmiechnął się do mnie i zasiadł na przeciwko.
-Lubię jak mówisz do mnie 'Ni'. - stwierdził, lekko się rumieniąc.
-Też to lubię. - zrobił zakłopotaną minę. Chcąc wybawić go z opresji, szybko zmieniłam temat.
-Ty nie jesz? - spytałam biorąc delikatnie do ręki mniejszą sówkę. Ojejku, jakie one urocze.
-Już jadłem. - pokiwał głową.
-To o której ty wstałeś?
-Jakoś przed ósmą...
-Czemu? - dobra, to jest mega dziwne.
-Kopiesz przez sen. - powiedział śmiejąc się cicho.
-Przepraszam. - zrobiłam minkę zbitego psiaka.
-Wiedziałaś?
-Taaa... Ale jakoś mi z głowy wypadło.
Wzięłam pierwszego gryza, machając nogami na wysokim krześle. nagle poczułam atak mdłości, a cały głód zniknął w mgnieniu oka. Pomimo to przegryzłam wszystko z uśmiechem i połknęłam. Zjadłam tak resztę posiłku, ignorując buntowniczy żołądek. Byłam w połowie różowego mleka, kiedy coś z tyłu mnie, wrzasnęło radosnym tonem.
-Mellodie! Skarbie, ty mój! - och, chyba Louis się obudził.
Zaczął szaleńczy bieg poprzez materace w salonie, których wcześniej przez tańczącego Nialla nie zauważyłam.
A może to dlatego, że szłam korytarzem, a nie przez salon? Po chwili czułam, jak ramiona Louisa, oplatają moją szyję i chłopak wtula się we mnie. Przyjemny dreszcz przeszedł moje ciało, a ja poczochrałam przyjaciela po włosach.
-Hejka rozczochrańcu. Dobrze się spało? - spytałam, kiedy wreszcie postanowił mnie puścić i zajął miejsce obok Nialla.
-Bez ciebie to nie tak fajnie... - zrobił smutną minkę, a ja zaśmiałam się cicho.
-Radzę przyzwyczaić się do samotności. - droczyłam się z nim.
Louis zaczął udawać, że strzelił focha i wziął się za robienie śniadania. Wkrótce, zleciała się reszta towarzystwa. Okazało się, że każdy ma tu swoje osobiste miejsce, a ja zajęłam akurat wolne. Wszyscy stwierdzili, że od dziś jest moje, bo ładnie tu pasuję.
-A właściwie, to czemu tu jest tyle materacy? - spytałam wskazując palcem za siebie.
-Właśnie... Moglibyście nas wtajemniczyć? - poparł mnie Niall.
Liam, Zayn i Harry zaczęli się histerycznie śmiać i prawię pozlatywali z krzeseł. Tylko Lou spuścił głowę i lekko się zarumienił. Pierwszy uspokoił się Liam.
-Chodzi o to, że... Hahahahah. Dobra, spokój. Robiliśmy wczoraj... Hahahahaha. Te, no... Hhahahaa. Zawody w robieniu fikołków i... Hahahahahaha. Potem stwierdziliśmy, że trochę twardo na podłodze i z piwnicy wynieśliśmy wszystkie materace, a Lou... Hahahahaha. Jak on... hahahahahaa. Wnosił to do góry...Hahahahahaha. To spadł trzy razy... Hahahahaha. Ze schodów... Hahahahyahahha.
Wszyscy zaczęli z powrotem się śmiać i teraz tylko Louis siedział z zawstydzoną miną.
-Och, Louis... - spojrzałam na niego współczującym wzrokiem.
Spojrzał na mnie spod rzęs i uśmiechnął się.
-Dobra. Ja już lecę. - powiedziałam, uspokajając śmiech.
-No nie...
-Zostań jeszcze chwilę.
-Weź nas nie opuszczaj.
Wszyscy zaczęli marudzić, ale ja zostałam nieugięta. Wepchnęłam im bzdurną historyjkę, że Martyna dawno się ze mną nie kontaktowała i trochę się martwię. W końcu mnie puścili. Oczywiście, to co im powiedziałam, nie było prawdą. Po prostu czułam, że mam 5 minut i będę rzygać. A nie miałam ochoty opowiadać im o moich zaburzeniach odżywiania. Więc po wejściu do domu, biegiem puściłam się na górę i zamykając się w  łazience, wypuściłam z siebie całe śniadanie. Co się ze mną do cholery dzieje? Opłukałam twarz i umyłam zęby. Przebrała się w coś wygodnego i ruszyłam na dół. W salonie zastałam Martynę siedzącą na kanapie, wpatrzoną w jeden punkt przed sobą. Widać, że musiała płakać.
-Misiu, co się stało? - spytałam podbiegając do niej i kucając przed nią. Chwyciłam jej drżące palce, między swoje i spojrzałam w jej oczy. Po chwili wylała się z nich, kolejna porcja słonych łez. Natychmiast usiadłam obok niej i przygarnęłam w ramiona. Płakała, wtulona we mnie. W końcu się uspokoiła i opowiedziała mi wszystko. Od dnia z Zaynem, aż po wczorajsze popołudnie.
-Chcesz o tym pogadać? - spytałam.
-Pomilczmy o tym. - odpowiedziała.
Pocałowałam ją w czubek głowy. Leżałyśmy tak w ciszy i nic więcej nie było nam potrzebne. W końcu zasnęłyśmy w swoich objęciach. Obudziłam się, kiedy zegarek wskazywał 14:45. Zaczęłam budzić Martynę.
-Martyś, wstawaj. - mówiłam potrząsając jej drobnym ciałkiem.
-Po co? - spytała, przewracając się na drugi bok, przy okazji miażdżąc mi żebra.
-Wstawaj! Chyba nie myślisz, że pozwolę ci tu siedzieć cały dzień i wypłakiwać oczy? Idziemy... Ymmm... Idziemy na zakupy! Wstawaj!
Martyna pomruczała coś z irytacją i wreszcie, łaskawie otworzyła oczy. Wstała, rozciągając się i ziewając.
-Przecież wiesz, że nie mam kasy. Mam mnóstwo wydatków, zbliża się nowy rok akademicki... - zaczęła marudzić jak baba w ciąży.
-Ale ja mam. Marsz na górę ubrać się. I bez dyskusji. - przerwałam jej, zanim skończyła dobrze otworzyć usta.
Spojrzała na mnie i poczłapała na górę. Ja też szybko wpadłam do garderoby. Wybrałam odpowiednie  ciuchy do pogody i rozpuściłam włosy. Zbiegłam na dół, wrzucając do torby potrzebne rzeczy. Tam czekała już na mnie Martyna. Wsiadłyśmy do auta, bo miałyśmy dość daleko do centrum i pojechałyśmy. Na parkingu Martyna miała lekkie problemy z klamką. Otworzyłam tej niedojdzie drzwi. Przy wysiadaniu, potknęła się o własne nogi i gdybym jej nie złapała, to pewnie musiałybyśmy jechać do szpitala ze złamanym nosem. Kiedy w końcu, moja mała fajtłapa ogarnęła tyłek, poszłyśmy do centrum handlowego. W 23439080492379573 sklepie z kolei, kiedy Martyna przymierzała spodnie, nagle wychynęła głowę i poprosiła mnie o pomoc. Ocho, już myślałam, że będzie bezproblemowo. Ja to mam marzenia. Weszłam za nią do kabiny... I wszystko stało się jasne. Martyna pomyliła numery.
-Nie dasz rady tego ściągnąć... - szepnęłam do niej, patrząc się w lustro.
-Nawet we dwie nie damy rady. - dodała, patrząc na mnie krytycznie.
Ale spróbowałyśmy. Prawda jest taka, że te spodnie nigdy z niej nie zejdą. Są jak druga skóra.
-Ale wiesz co? - spytałam zdyszna, ledwo łapiąc oddech.
-Co?
-Całkiem nieźle w nich wyglądasz. Wiesz... Sexy. - zaśmiałyśmy się cicho - tylko następnym razem, patrz na numery. Przecież to powinno wisieć na dziecięcym.
-To co robimy z tym fantem? - spytała rozpaczliwym tonem.
-Jest tu jakiś papierniczy, lub coś ten deseń?
-No, coś by się pewnie znalazło. - odpowiedziała zdezorientowana.
-To już wiem. Bierz resztę rzeczy i idziemy do kasy. - zarządziłam.
Stanęłyśmy przy kasie i położyłyśmy wszystkie rzeczy do kupienia. Kiedy kobieta nam naliczyła, dodałam jej w pośpiechu.
-Jeszcze te spodnie, które koleżanka ma na sobie. - ocho, będzie się działo.
Baba wytrzeszczyła oczy, ale klient nasz pan, więc tylko pokiwała głową. W skrócie: Martyna musiała usiąść na ladzie, potem się na niej położyć, a na koniec zleciała z niej, podczas odpinania zabezpieczeń z końców nogawek. Kiedy zapłaciłam, wyszłyśmy szybkim krokiem ze sklepu, chichrając się jak głupie.
-Teraz trzeba znaleźć sklep, gdzie można kupić nożyczki. - stwierdziłam, rozglądając się w około.
Kiedy wreszcie wpadł mi w oczy papierniczy, popędziłam tam, a za mną ledwo nadążająca Martyna. Szybko kupiłam potrzebny artykuł i zaciągnęłam przyjaciółkę do kabiny w toalecie.
-Trzeba je będzie rozciąć. - powiedziałam, śmiejąc się w duchu z miny mojej towarzyszki.
Już otwierała usta, ale uciszyłam ją ruchem dłoni. Rozpakowałam nożyczki z zabezpieczeń i poszły w ruch. Powoli, uważając, żeby nie uszkodzić skóry przyjaciółki (co wcale nie było takie łatwe, zważając na stopień obcisłości spodni) przecinałam spodnie po szwach od zewnątrz. W końcu, kiedy udało mi się rozciąć obie nogawki, spodnie zleciały na kafelki w łazience. Wygrzebałam z torby dżinsy Martyny i kazałam jej się ubrać, sama wychodząc z kabiny. W końcu dziewczyna wylazła z łazienki i stwierdziłyśmy, że jak na razie wystarczy nam zakupów. Postanowiłyśmy pójść jeszcze do kina. Zostawiłyśmy z 3545313 toreb w przechowalni i poszłyśmy wybrać film. Padło na jakąś komedię. Zakupiłyśmy jeszcze wielkie wiadro popcornu i mega kubek coca-coli dla dwojga i udałyśmy się na salę. Wcale nie chciałam jeść tej prażonej kukurydzy. Od samego zapachu robi mi się niedobrze. Tylko, że z reguły jem to na tony, więc musiałam coś wykombinować. Trafiło mi się miejsce obok jakiegoś grubasa.
Pudło popcornu (my takie kupujemy na 4 osoby i jeszcze zostaje) trzymał w ręce po mojej stronie. I wtedy wpadłam na genialny plan. Z racji tego, że koleś i Martyna byli zapatrzeni w film, nie kontaktując ze światem, co chwila brałam garść kukurydzy z naszego pudła i przesypywałam do wiadra grubasa. Szkoda, że nikt nie zrobił zdjęcia jego miny, kiedy po skończonym filmie miał prawie pełne pudełko popcornu i to zauważył. Na szczęście moja przyjaciółka nic nie spostrzegła i wywalając puste pudełka po przekąskach , wyszłyśmy z kina (które było w galerii swoją drogą). Nagle Martyna zmarszczyła czoło.
-Co jest?
-Patrz, nowy sklep. - powiedziała, kierując rękę na mały sklepik na rogu.
Przyjrzałam się uważniej i zauważyłam spory, różowy szyld: ''Świat cukierków''. Obie uwielbiamy tego typu rzeczy (a kto nie), więc prawie biegiem popędziłyśmy w jego stronę. Okazało się, że w środku jest masa różnokolorowych cukierków w przeróżnych wzorach i smakach. Obładowane tysiącem różnych smaków i rodzajów smakołyków, wzięłyśmy z przechowalni nasze torby. Władowałyśmy to wszystko do bagażnika i pojechałyśmy do domu. W mieszkaniu byłyśmy o 21:30. Zanim to wszystko rozłożyłyśmy, była 22:15. Ocho, zaraz nasz serial. Zgarnęłyśmy parę torebek cuksów i zasiadłyśmy przed telewizorem. Zaczęłyśmy ssać cukierki, które okazały się genialne. Serial się skończył, a my... My zasnęłyśmy na kanapie, bez spodni i z cukierkami na brzuchach, całe w papierkach. 
-----------------------------------------------------
Ten rozdział planowo był o wiele, wiele dłuższy, ale rozdzieliłam go na dwie części. Po prostu zwyczajnie uznałam, że to będzie za długie. Wybaczcie, ale nie mam zielonego pomysłu na pytanie, dlatego, to wy możecie zdać pytanie mi, a ja wam odpowiem. Może być taki układ? Rozdział 28 będzie jeszcze w tym tygodniu, a potem to zbytnio nie wiem, bo wyjeżdżam na półtora tygodnia i początek nowego roku szkolnego. A idę do nowej szkoły, więc nie zbyt genialnie dla mnie. Postaram się jeszcze dodać 29 przed rokiem szkolnym, ale nie obiecuję. To czekam na pytanka!

piątek, 9 sierpnia 2013

Rozdział 26


 ~Oczami Martynki~
Obudziłam się pod wpływem krzyków dochodzących z dołu. Zmarszczyłam brwi nie rozpoznając głosów. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pomieszczeniu. O ironio, nie dość, że nie wiem u kogo, to jeszcze nie wiem gdzie... Ale to raczej normalne. Ogarnij dupę, idiotko.Zmarszczyłam brwi, siadając na łóżku i rozglądając się po pokoju w poszukiwaniu zegarka. Znalazłam go na ścianie na przeciwko łóżka i przeżyłam szok, gdy zobaczyłam godzinę czternastą. Czemu ja tak długo spałam i nie dość, że nie w swoim łóżku, to jeszcze nie w swoim domu? Skupiłam się, sięgając pamięcią wstecz, próbując sobie przypomnieć wczorajszy wieczór. Pamiętam, że poszłam na imprezę. Och, no tak. Mell i Filip są razem. Jak słodko! Ale ja nie o tym chciałam mówić. Mam skłonności do dygresji*1. No i co na tej imprezie... Ach, no tak, namolny Harry. Jaki on był denerwujący. W ogóle mnie nie spuszczał z oka. Nawet do łazienki za mną poszedł, bo bym mu jeszcze przez okno uciekła. W sumie to miałam taki plan, ale się nie udało, bo... Znowu, kurwa?! Więc właściwie mało wypiłam, bo nawet nie miałam kiedy przez pana Nie-uciekniesz-bo-zaciągnę-cię-za-nogi-Harrego. Powinnam wszystko pamiętać, no ale trzeba się zastanowić, a nie marudzić, że są za małe okna w łazienkach do szybkiej ucieczki i zanim się przeciśniesz, to taki idiota Styles cię stamtąd wyciągnie za nogi. Czyli, że potem mieliśmy wracać, ale Zayn chciał jeszcze ze mną zatańczyć i... Ach, no tak. Jestem w domu Perrie. O kurwa... I co ja teraz zrobię? Jestem w domu prawdopodobnie już byłej dziewczyny, której chłopak mi się podoba i próbował mnie wczoraj, a właściwie to dziś z samego rana pocałować. Na dodatek ktoś u niej jest. Ale się wkopałam... Dobra, ale przecież nie będę tu siedzieć cały dzień. Wstałam, zauważając, że jestem w czyjejś piżamie. Aaa... To ta z szafki, co mi pokazała Perrie. Pomyślałam żeby się przebrać, ale jak sobie przypomniałam o tej niewygodnej wczorajszej sukience, to postanowiłam zostać w piżamie. Jest 654647646958471235896476768574687444463875775987 razy wygodniejsza. Wyszłam na korytarz i rozejrzałam się. Że też nie uważałam jak mnie tu prowadziła i nie pamiętam drogi. Zauważyłam zakręt i mając nadzieję, że za nim są schody podążyłam swoimi stopami w tamtą stronę. Wychyliłam głowę zza róg i rozejrzałam się uważnie. Korytarz ciągnie prosto. Tuptusiałam dalej, a moje stopy robiły się coraz chłodniejsze. Przy końcu korytarza znalazłam  kolejny skręt, a tuż za nim schody, za to na przeciwko mnie były drzwi. I to nie takie jak inne pokoje. Te były przybrudzone czymś brązowym, dawno zeschniętym, klamka była mocno przetarta, były białe, lekko zżółknięte. Reszta charakteryzowała się szałową nieużywalnością i błyszczącym, ciemnym brązem. Sięgnęłam dłonią po klamkę. 'Nie powinnaś'. 'Mi ciebie też miło słyszeć, Mieciu.' 'Doskonale wiesz, że zaglądanie do tajemniczych pokoi, kończy się dla ciebie źle'. 'Oj, to był jedyny raz. Zamknij się już Mietek'.
Otworzyłam drzwi. Wiem, wiem, nie powinnam, to sprawy prywatne, nie musicie mi robić pogawędek moralnym, o tym, że Mietek ma rację. Zajrzałam do środka i zmrużyłam oczy. Był to bardzo mocno oświetlony pokój, a ja zdążyłam się przyzwyczaić do półmroku korytarza. Znalazłam się w... WTF?! Pracownia garncarska?! W prawy rogu było koło garncarskie, a na wprost mnie chyba z tysiąc różnych garnków, figurek, wazonów. Matko Różowa, tego to się nie spodziewałam.Szybko zamknęłam drzwi. Przynajmniej znam jedną z pasji tej dziewczyny. Szybko skierowałam się do schodów i powoli, bezgłośnie skierowałam się na dół. Na szczęście, tutaj rozmieszczenie pokoi pamiętałam. Przeszłam korytarzem do końca i wychyliłam głowę za framugę salonu. Perrie siedziała z zapłakanymi oczyma na kanapie, a wokół niej panoszyła się jakaś trójka dziewczyn. Czy właśnie widzę przed sobą całe Little Mix? Wow... Wyszłam trochę dalej i nabrałam powietrza w płuca.
-Hej... - wydusiłam cicho.
Nagle cztery pary oczu zostały na mnie sprowadzone. Wysiliłam się na jakiś kiepski uśmiech, a one zmierzyły mnie wzrokiem.
-To ona? - spytała Jade patrząc na mnie potępiającym wzrokiem.
Ratujcie mnie, bo ona zaraz mnie pożre wzrokiem. Perrie lekko pokiwała głowa na tak, a cała reszta zerwała się z miejsca i do mnie podbiegła. Zaczęły mnie obchodzić w okół, dotykać policzków, warg, włosów. Czułam się jak jakiś nowy eksponat w muzeum, który oceniają konserwatorzy.
-Dziewczyny, przestańcie. - zareagowała Pezz, widząc moją speszoną minę. 
Uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością, a ona tylko klepnęła kanapę, dając mi znak, abym usiadła obok niej. Szybki krokiem przemierzyłam pomieszczenie i opadłam na kanapę.
-Która godzina? - spytałam.
-Za dziesięć 15. - poinformowała mnie Jesy.
Prawie godzinę włóczyłam się po korytarzu?! Ale jaki on długi i w ogóle. Ale one chyba tu trzy wszystkie cztery mieszkają... Ale nawet jak na 4 osoby to jakoś duży ten dom. W sumie... Dobra, ja i Mell wcale nie mamy o wiele mniejszego. Plus te ukryte pokoje itp.
-Wiecie co... Ja już się muszę zbierać. - stwierdziłam, podnosząc się z kanapy.
-Nie chcesz żadnego śniadania? - spytała Leigh-Anne.
-Coś czuję, że mój żołądek nie będzie tym zachwycony. Zjem w domu. - powiedziałam i ruszyłam w stronę wyjścia z... Salonu? Pokoju do odpoczynku? Cholera wie czego. Wbiegłam do góry, w pokoju przebrałam się w swoje ciuchy, chwyciłam szpilki w rękę i zgarnęłam swoje rzeczy do torebki. Jakimś cudem wepchnęłam jeszcze do niej piżamę, żeby ją wyprać i trzymając telefon w dłoni, już bez błądzenia zeszłam na dół. Weszłam z powrotem do pokoju, gdzie siedziały dziewczyny i uśmiechnęłam się do nich.
-Ładna sukienka. - pochwaliła mnie Jade.
Uśmiechnęłam się do niej dziękując i zwróciłam się do blondynki. 
- Perrie, dasz mi swój numer, bo chciałabym z tobą jeszcze potem pogadać?
- Właśnie miałam spytać o to samo. Daj telefon, wpiszę ci. - odpowiedziała Pezz i wyciągnęła rękę.
Podałam jej moją niebieską nokię, a ona szybko wpisała mi 9 cyferek, podpisują je: ''Perrie*_*''.  Uśmiechnęłam się widząc tą przedziwną minkę. Pożegnałam się z dziewczynami i wyszłam z mieszkania. Wcisnęłam słuchawki do uszu, puszczając na telefonie Eda Sheerana. Spokojnie przemierzałam ulice Londynu, zmierzając ku mieszkaniu. Po drodze postanowiłam wpaść do kawiarni, ponieważ mój żołądek powoli wracał do życia. Weszłam do przytulnego pomieszczenia, zwijając słuchawki i wciskając je do kieszeni kurtki. Usiadłam w najbardziej oddalonym stoliku, chwytając kartę. Po chwili podeszła do mnie kelnerka, z miłym uśmiechem. Zamówiłam cafe creme*2 i naleśniki, płacąc od razu.
Nie lubię potem wołać kelnerki trzysta razy, prosząc o rachunek. Nie musiałam czekać długo, a przede mną pojawiły się trzy naleśniki z twarogiem i kawa. Zajęłam się jedzeniem. Byłam już w połowie dania, kiedy zabrzmiał dzwonek oznajmiający przybycie nowych klientów. Odwróciłam wzrok w stronę drzwi i zamarłam. Do kawiarni wszedł Harry... Harry z Zaynem. Ja to mam szczęście, nie ma co. Jednym łykiem dopiłam kawę, wcisnęłam resztę naleśnika do buzi, zebrałam swoje bzdety i przemknęłam do toalety. Wychyliłam głowę, sprawdzając gdzie zajęli miejsca. O ironio, tuż obok wyjścia. Głupi ma zawsze szczęście, nie? Nie miałam zamiaru, przechodzić obok nich i być narażona na rozmowę z moim prześladowcą i zdradliwym idiotą. Ale też nie chce mi się siedzieć w kiblu, Bóg wie ile. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym jak na razie utknęłam. Zauważyłam okno. Całkiem spore. Przecisnęłabym się. ''Nie będziesz ich mogła cały czas unikać.'' ''Mieciu, to moje życie. Wolę później, niż wcześniej.'' ''Jeszcze wspomnisz moje słowa'' ''Och, cicho, bo cię wywalę z głowy.'' Już podchodziłam bliżej, kiedy drzwi otworzyły się z hukiem. Gwałtownie odwróciłam się, przez co prawie upadłam, zważając na to, że byłam w szpilkach. Do środka wparowała chyba jakaś kolonia. Z 15 dziewczyn ustawiło się w kolejce i rozpoczęło błyskotliwą dyskusję. Co najśmieszniejsze, po polsku. Czy one na prawdę myślą, że ich nie rozumiem i nie mam pojęcia, że gadają o rodzajach podpasek. Och, ale co się dziwić. Mają maksymalnie 13 lat, a większość mniej. No cóż, są ciekawe, niedoświadczone i... O czym ja myślę?! Nagle jedna z nich przerwała to jakże wciągającą rozmowę, zupełnie innym tematem.
-Ej, a wam też się wydaje, że tam obok drzwi siedzą Harry i Zayn z One Direction? - spytała rudowłosa, chowając głowę do środka i przymykając drzwi.
Reszta nagle rzuciła się do drzwi i wystawiała głowy, przepychając się, aby lepiej widzieć.
-To oni! To na prawdę oni!
-OMG! Zaraz zemdleję!
-Nie wierzę! No normalnie nie wierzę!
-Mam zawał!
-Umieram! O Boże, umieram!
W tym całym zamieszaniu, jakoś udało mi się przepchnąć do wyjścia, a następnie skryć się za ścianą. Coś mi się wydaje, że te dziewczyny zbyt szybko nie wyjdą z tej łazienki. Mam tylko jedno wyjście. Męska... Przemknęłam wąskim korytarzem i znalazłam się przy wejściu do męskiej toalety. Raz się żyje, co nie? Weszłam szybko do pomieszczenia. Przy pisuarach stało 2 gości w zielonych, wysokich kapeluszach. Dodatkowo mieli na sobie białe t-shirty i zielone spodenki na szelkach. Serio? Zjazd leprekaunów (nie wiem jak to odmienić, chodzi o mniej więcej to)? Spojrzeli na mnie, rozszerzając oczy ze zdziwienia. Uśmiechnęłam się do nich, szybko zmierzając do okna na końcu toalety. Otworzyłam je. Zostawiłam na podłodze torebkę i szpilki i wdrapałam się do góry. Wyskoczyłam przez okno, nie zważając na wpatrzonych we mnie karłów. Wychyliłam się sięgając po buty, kiedy nagle zaczął dzwonić mi telefon. Zaklęłam pod nosem w ojczystym języku, zderzając się z jeszcze większym zdziwieniem karłów. No tak. Wchodzi dziewczyna do męskiego, wyskakuje przez okno i gada w jakimś dziwnym języku. Normalka... Wyjęłam telefon z torebki i wisząc z głową w dole, rozpoczęłam rozmowę z Meg. Ona też se zawsze znajdzie odpowiedni moment na ploteczki.
-Cześć Megan. - rozpoczęłam po angielsku. Myślałam, że tym karłom, oczy ze zdziwienia wyjdą z orbit.
-Hejka. Mam nadzieję, że zbytnio nie przeszkadzam w uciekaniu przed kłopotami.
-Ja i kłopoty? Nigdy.
-Wiesz, że zaczęłam z Ally zapisywać wszystko do zeszytów. W sensie, twoje pakowanie się w kłopoty.
-Serio? - zacięłam się w połowie drogi do szpilek. - I ile już tego jest?
-Trzy bruliony A4.
-Och, to sporo. Wiesz, ja teraz zbytnio nie mogę gadać. Oddzwonię, oki?
-Do usłyszenia.
Rozłączyłam się i mając w dłoni torebkę, szpilki i telefon, zjechałam na dół. Podciągnęłam się na rękach i uśmiechnęłam do skrzatów.
-Zamkniecie za mnie okno? Byłabym wdzięczna. - puściłam im oczko i opuściłam się na ziemię.
Nałożyłam szpilki, chwyciłam torebkę i ruszyłam do domu, ignorując przenikliwe spojrzenia przechodniów.
-------------------------------------------
*1 dygresja - odejście od głównego tematu narracji i rozwijanie w jej obrębie innych tematów luźno lub nawet nie związanych z utworem
*2 Cafe creme -  napar kawowy z lekko parzonym mlekiem
 -------------------------------------------
Pytaniaaaaaaaaaa:
  • Jakie relacje zawiążą się pomiędzy Perrie a Martyną?
  • Co myślicie o Mietku, mieszkającym w głowie Martyny?
No to taki dłuższy rozdział. Przynajmniej mam takie wrażenie. Niedługo (9.08) dodam do zakładki: 'bohaterowie' resztę Little Mix. Ale już raczej zbiorowo, bo one będą się tylko przemykały przez opowiadanie. To do napisania, miśki.