~Oczkami wściekłej Martysi~
- Martyno, kochanie... - zaczęła ta wstrętna kobieta.
- Niech pani mnie tak nie nazywa. - wycedziłam przez zęby.
- Ale, skarbie, co się stało ? - a to jebana idiotka.
- Co się stało ? Niech mnie pani nie nazywa kochaniem, skarbem, misiem, czy co tam jeszcze. Własnej córki pani tak nie nazywa, a mnie chce ? Po co tu przyleźliście ?
- Przecież to nasze dziecko, martwimy się o nią. Chcemy się nią zaopiekować. - powiedział ten stary, pieprzony dziad.
- Teraz se przypomnieliście, że macie córkę. Przepraszam, wy zawsze o niej pamiętaliście. Wiedzieliście, że musi iść do szkoły muzycznej, której nienawidziła. Wiedzieliście, że trzeba ją w wakacje wysłać do dziadków. Wiedzieliście, że musi się uczyć, jeść, ale nie pamiętaliście, że potrzebuje uczucia. Ostatni raz pani ją zapytała o samopoczucie, kiedy miała 10 lat, a pan wie tylko, że ma talent muzyczny i może pomóc w konkursach. Bo to, że co miesiąc przysyłacie jej pieniądze i jakieś głupie breloczki, nie oznacza, że o niej pamiętacie. Wiecie który raz tu leży ?
- No chyba pierwszy... - wydukała kobieta.
- Pierwszy ? Raczej dwudziesty trzeci. Jej przyjaciółka bardziej się nią interesuje, niż rodzice.
- Ma jeszcze Sebastiana oprócz ciebie. Nie rób z siebie świętej. - powiedział z urazą pan Sparks.
- Tak dla waszej wiadomości, to ona tu leży po raz dwudziesty przez Sebastiana. pozostałe trzy, były przez was. Nie mogę wam zabronić tutaj siedzieć, porozmawiać z nią, ale wierzcie mi, ona też was tu nie chce. Po za tym, ona nie za każdym razem, gdy się cięła trafiała do szpitala. Czasem sama sobie w domu radziła i nikt, oprócz mnie nie wiedział o tym. Jeśli dostaliście jakiegoś nagłego olśnienia i poczuliście rodzicielską troskę i chcecie jej dobra, to stąd wyjdźcie i nie wracajcie. - powiedziałam i wyszłam z pomieszczenia.
Weszłam z powrotem do siebie. Wszyscy siedzieli na moim łóżku i wyczekiwali, aż się zjawię.
- I co ? - spytała podekscytowana Megan.
- Nic. - stwierdziłam już spokojna.
- Jak to nic ? Musiało coś być, byłaś nieźle zdenerwowana. - powiedział Harry.
- Po prostu. Oni mi coś powiedzieli, ja im coś powiedziałam i po sprawie. - odpowiedziałam zdawkowym tonem.
- Ale... - zaczął ponownie loczek, ale Ally mu przerwała.
- Nic ci nie powie. - doradziła i nikt już nie pytał się o rozmowę z rodzicami Mell.
Przez resztę dnia, wszyscy na zmianę, oprócz mnie latali do Mellodie i z powrotem. Jej rodzice ulotnili się jakoś po obiedzie, ale ja nie miałam siły znowu na nią spojrzeć. Pewnie dostałabym jakiegoś napadu rozpaczy. Poczekam do rana, powinna się obudzić już jutro. Najwięcej czasu spędzili u niej Niall i Lou. Jakoś nie specjalnie mnie to zdziwiło. Dzień spędziłam na myśleniu, gadaniu z Meg i Ally, myśleniu, odpowiadania na pytania chłopców, myśleniu, jedzeniu i myśleniu. Dużo dziś myślałam, nawet za dużo. Mam mętlik w głowie. Nie wiem kiedy zasnęłam...
Obudziłam się. A raczej ktoś zaczął mną trząść i mnie obudził. Otworzyłam oczy. Nad sobą zobaczyłam zacieszonego Louisa.
- Martyna, wstawaj, szybko. - szepnął.
- Co ? Ale ja chcę spać... - powiedziałam przewróciłam się na grugi bok, tyłem do Lou.
Chłopak zaczął znowu mną trząść i szeptać, żebym wstawała.
- Ale po co ? - spytałam podirytowana.
- Mellodi się obudziła. o prawie krzyknął.
- Co ?! Już ?! Czemu nie powiedziałeś wcześniej, tylko trzęsłeś mną jak orangutanem ?
- Czym ? Myślałem, że sama zrozumiesz. Choć, szybko.
Wygrzebałam się z łóżka i na boso, razem z Lou popędziłam na górę. Wpadłam do sali Mel. Odwróciła głowę w moją stronę i szeroko się uśmiechnęła. Od razu podbiegłam do jej łóżka i mocno przytuliłam. Odwzajemniła uścisk. Usidłam obok niej i szczerzyłam się jak głupia.
- A ty mnie nie przytulisz ? - zwróciła się do Lou.
Chłopak uśmiechnął się i podszedł do Mell. Wymienili krótki uścisk i Lou już siedział obok mnie.
- Dobrze was znowu widzieć. Miałam już dość tej wiecznej ciemności i głupich snów.
- My też się cieszymy, że mamy cię z powrotem, ale mogłaś obudzić się około 9-10, a nie 2 w nocy.
- Oj tam, oj tam. Ciekawe ile będą mnie tu karmić tymi ciapkami. Masz cukierki ? - spytała się mnie.
- Jak zawsze. Mam też chipsy, czekoladę, ciasteczka, lizaki, paluszki, krakersy i batoniki.
- Czyli nie umrę z głodu. - powiedziała Mell z ulgą.
- Skąd ty to wzięłaś ? - spytał zszokowany Lou.
- Trochę dały mi dziewczyny, tobie zresztą też i trochę podrzucił mi Harry. Myślałam, że tobie też. - powiedziałam lekko zdziwiona.
- No, tak. Od dziewczyn dostałem parę czekolad i ciasteczek, ale od Harrego nic. A to zdrajca jeden. - stwierdził Louis.
Dziwne... Kupił słodycze mi, a Lou nie. Cały czas myślałam, że kupował dla Louisa, a mi tak przy okazji. Miło z jego strony...
-------------------------------------------------------
Miał być wczoraj i miał być dłuższy. Ale wczoraj wróciłam 5 godzin później do domu niż planowałam i nie napisałam go wczoraj. A dziś mi się nie chce. Rozdział 17 jutro. Dziś bez pytania, bo mi się kompletnie nie chce. Mam jakiś taki zły dzień.
Tym razem nie marudziłaś że ci nie wyszedł!! gratulacje!! wyszedł świetnie ;)
OdpowiedzUsuń